Jak wyliczyli specjaliści ze Związku, obiecane przez rząd podwyżki dla nauczycieli, które ci powinni otrzymać od kwietnia, poważnie obciążą fundusze samorządów. Podwyżki miały być wypłacone z wyższej w tym roku subwencji oświatowej, jednak pieniędzy i tak zabraknie, bo MEN nakłada na miasta kolejne dodatkowe zadania w ramach
- nawet 600 milionów złotych
- Związek Miast Polskich planuje wysłać apel do MEN z prośbą o dołożenie funduszy
- Ministerstwo odpowiada jednak, że samorządy po to dostały wyższe subwencje oświatowe, by sobie z wydatkami na podwyżki poradzić – dodatkowych pieniędzy nie będzie
Jak mówi Onetowi Tomasz Kacprzak, łódzki radny PO oraz członek zarządu Związku Miast Polskich, organizacja ta planuje w różny sposób próbować wpłynąć na MEN, by do samorządów trafiły dodatkowe pieniądze na sfinansowanie nauczycielskich podwyżek. – Powiem szczerze, że miasta i gminy mają już dość kredytowania rządowych pomysłów i rządowych obietnic – mówi. – To oni, rząd PiS i minister Anna Zalewska deklarowali, że znajdą pieniądze na nauczycielskie podwyżki, więc to oni powinni się teraz martwić. A martwimy się my, podobnie, jak było przy wdrażaniu rządowej reformy edukacji – podkreśla.
Kacprzak precyzuje, że z wyliczeń Związku jednoznacznie wynika, że na sfinansowanie podwyżek dla nauczycieli, które ci powinni dostać od kwietnia, tylko w tym roku zabraknie ponad pół miliarda złotych. – Dokładnie chodzi o 600 milionów. O tyle powinny być zwiększone subwencje oświatowe w skali kraju. Nie wiem, czy uda się to wywalczyć, bo my, poza apelowaniem do pani minister, nie mamy innych, realnych form nacisku. I może się skończyć tak, że nauczyciele po prostu tych podwyżek nie dostaną, bo nie będzie ich z czego wypłacić. To nie byłoby dobre rozwiązanie, bo ucierpiałaby grupa społeczna, której te podwyżki się absolutnie należą – mówi.
Kacprzak podkreśla, że rządowe obietnice podwyżek już są w samorządach znane pod znamienną nazwą. – To jest program „600 minus”. Tylu milionów brakuje miastom, by sfinansować obietnice minister Zalewskiej – kwituje.
Łodzi brakuje 14 milionów
Jak ostrzega łódzki wiceprezydent Tomasz Trela, w Łodzi na podwyżki – rzekomo zagwarantowane przez rząd – brakuje 14 milionów złotych. A MEN tymczasem wciąż domaga się od samorządów realizowania kolejnych, często kosztownych zadań
w szkołach – wszystko w ramach jednej subwencji oświatowej. Na tegoroczne podwyżki dla nauczycieli, w okresie od kwietnia do końca roku w Łodzi wydać będzie trzeba
19 milionów złotych. Miasto podkreśla, że jeśli je wypłaci, może zabraknąć pieniędzy na inne zadania oświatowe. Nie ma tu znaczenia fakt, że w tym roku Łódź dostała
o 19 milionów złotych więcej subwencji oświatowej niż w roku ubiegłym. Tyle, że za te pieniądze miasto musiało nie tylko zapewnić warunki do przyjęcia w przedszkolach sześciolatków ale też zagwarantować opiekę psychologiczną i pedagogiczną
w przedszkolach i szkołach oraz, w związku z reformą edukacji, doposażyć szkolne pracownie. Teraz okazuje się, że także z subwencji sfinansowane mają zostać podwyżki dla nauczycieli, obiecane przez minister Annę Zalewską. Rozporządzenie
w tej sprawie minister podpisała pod koniec marca, podwyżki powinny być wypłacane od kwietnia.
– To jest po prostu bezczelność, nakładać na nas, samorządy, kolejne obciążenia finansowe – mówił Onetowi łódzki wiceprezydent. – Subwencja nie rozgranicza, na jakie cele ma być przeznaczona, my musimy z tego sfinansować wszystkie zadania oświatowe – dodawał. – Już w zeszłym roku na wysłanie do przedszkoli sześciolatków zabrakło nam około 10 milionów, w tym roku było tak samo. A tu nagle pani minister Zalewska domaga się od nas jeszcze, żebyśmy z subwencji wypłacili środki na obiecane przez rząd podwyżki dla nauczycieli. Do końca roku potrzeba na to
19 milionów, więc gdybyśmy chcieli korzystać tylko z subwencji, to całą musielibyśmy przeznaczyć na zwiększenie płac.
„Gdzie są pieniądze?”
Jak wyjaśniał łódzki wiceprezydent, w takiej sytuacji zabrakłoby pieniędzy na wszystkie inne działania w przedszkolach i szkołach. – A tych jest przecież mnóstwo – mówił. – Gdy policzyliśmy, ile pójdzie na psychologów, ile na sześciolatki i na doposażenie szkół, wyszło nam jednoznacznie, że na obiecane przez rząd podwyżki zabraknie nam
14 milionów. Więc ja uprzejmie pytam panią minister, gdzie są te pieniądze? Mamy je dołożyć z własnej kieszeni? To już nawet nie jest śmieszne, to jest oburzające
i żałosne. Taka klasyczna, niechlubna praktyka tego rządu i MEN-u – mówił Trela. – Obiecać, że da się pieniądze, a potem kazać za swoje obietnice zapłacić samorządowi. Tak samo było przy wdrażaniu reformy oświaty. To tak, jakbym ja oświadczył, że daję premie wszystkim nauczycielom jakiejś szkoły, a co miałbym gest! A potem zażądałbym od dyrektora, żeby sam na te premie znalazł pieniądze. Chore!
MEN sprawę ucina: więcej pieniędzy nie będzie
Tegoroczna subwencja oświatowa dla samorządów była o ponad miliard złotych wyższa od ubiegłorocznej. Mimo to miastom brakuje środków na nauczycielskie podwyżki, głównie z powodu wyjątkowo kosztownego procesu wdrażania rządowej reformy edukacji. Lublinowi zabraknąć może 140 milionów, Łodzi, jak pisaliśmy – 14, problemy finansowe ma też stolica i Katowice.
Mimo to MEN odpowiada, że samorządy więcej pieniędzy nie dostaną, bo fundusze na podwyżki zawarte były w zwiększonej subwencji oświatowej. A nauczyciele o swoje pieniądze zamierzają walczyć – już 21 kwietnia Związek Nauczycielstwa Polskiego planuje manifestację pod Ministerstwem Edukacji.
Źródło; Onet pl.